Nasz polski grudzień to świetny czas, aby uciec z szarej, zachmurzonej Warszawy w stronę, gdzie niebo i słońce towarzyszą nam przez całą zimę. Jako fotografowie jesteśmy poszukiwaczami światła, dlatego tym razem padło na słoneczną Walencję. Nie byłbym sobą, gdybym do kolejnego kraju nie zabrał aparatu, z którym na co dzień nie mam żadnej styczności. Chciałem spojrzeć na ulice tego miasta przez dalmierz, dlatego wybór padł na legendę reportażu – aparat Leica M6.
Piszę ten tekst z perspektywy młodego fotografa, który szuka pasji w zdjęciach i kocha doświadczać świat za pomocą fotografii. Być może ta recenzja nie wniesie zatem do Waszego życia żadnych nowych informacji na temat tego kultowego aparatu i nie dowiecie się z niej nowinek technicznych ani tego, czy warto wydawać tyle pieniędzy na czerwony napis z ładną czcionką.
Zacznę od zalet podróżowania z aparatem Leica M6. Jest mały, niewidoczny i cichy w obsłudze. Od pierwszego spotkania absolutnie zakochałem się w dźwięku migawki, co dla mnie jest czystym „ASMR for photographers”. Pewny chwyt, ciężka, lecz przyjemna konstrukcja w dłoni i lecimy.
Spakowałem cztery rolki klasycznego Golda 200 z nadzieją, że mi wystarczą – oczywiście nie wystarczyły, bo robienie zdjęć tym aparatem jest dosyć uzależniające. Jak wspomniałem wcześniej, dużą zaletą tego aparatu jest jego niepozorność w tłumie. W końcu stereotyp bogatego hipstera „with a red dot” nie bez powodu się sprawdza. Raczej byłem traktowany jako turysta i pasjonat, a nie fotograf, który zaraz wymierzy pełną dawkę flesza w twarz señor y señora. Kadry, jakie przywiozłem z tego wyjazdu, to głównie ludzie, trochę architektury i klasyczne pocztówki z podróży. Leica jako aparat do streeta jest bez wątpienia odpowiednim narzędziem do tego typu fotografii.
Jeśli chodzi o wady, to do moich ulubionych nie należało zmienianie filmu. Pewnie wielu użytkowników tej marki nie zgodzi się ze mną, ale dla mnie zmiana filmu jest czasochłonna, a rozwiązanie pod tytułem „bo trzeba mieć dwie M6” raczej mnie nie przekonuje.
W zestawie z aparatem Leica M6 miałem obiektyw TTArtisan 35mm F2 APO, który wizualnie świetnie imituje Summicrona, ale niestety nie w samym obrazie. Jest to mniej ostry obiektyw, który nie radzi sobie świetnie w każdych warunkach. Jako osoba, która uznaje slogan „nie sprzęt, a technika”, myślę, że są to wady, które wielokrotnie bym zaakceptował, zanim kupiłbym Summicrona w cenie piętnastu TTArtisan’ów.
Podsumowując mój wyjazd z aparatem Leica M6, uznaję go za świetny czas.
Dziękuję ekipie Interfoto.eu za zaufanie i do następnego!